Szperając po Waszych blogach doszłam do wniosku, że zdecydowana większość przesiaduje aktualnie w kuchni. Nie ma się czemu dziwić w końcu nie raz udowodniłyśmy, że mamy w sobie sporo ze zwierzaka, zazwyczaj ukazujemy się od strony lwic, kocic, kwok, czy przy niskim ciśnieniu żółwi, a na jesień stajemy się wiewiórami. Kupujemy wagony jedzenia i przebierając nimi zgrabnie w swoich małych łapkach przerabiamy na słoiki, woreczki, buteleczki itp. Dobrze, że ewolucja definitywnie zniszczyła w nas chęć do zakopywania wytworzonych przetworów, bo to dopiero by było! Nieodparta chęć zadołowania słoika z powidłami, a na wiosnę przekopywanie trawnika z pytaniem „Gdzie ja to kurna zakopałam???”. Oczywiście ja również należę do grona szczęśliwych wiewiórek dlatego dzisiaj przy pomocy męża przytachałam do domu bagażnik jedzenia.
Na targu mój mąż cierpliwie dyszał za moimi plecami „Czy to
już ostatni stragan???”, w końcu zaproponował: „Może porozmawiam ze stróżem i
wpuszczą mnie samochodem pod stoisko to będziesz od razu ładowała do
bagażnika?!”. Na to pan sprzedawca „Lepiej niech pan skołuje tira”(rubaszne
chichoty). Oni sobie miło pogawędzili, a mi zapaliły się lampki trzeźwości w
oczach i zrozumiałam ile czeka mnie pracy, żeby to wszystko przerobić! Ale co
mi tam, w końcu jestem wiewiórą! Dołóżcie mi jeszcze 2 kilo ogórków! A teraz
wystawiłam wszystko na stół, zrobiłam zdjęcie i....zapał minął, za to
pojawiła się chęć na szaleństwo w innej dziedzinie. Nie ważne jakiej, byle nie w kuchennej. Też tak macie???
Właściwie to zakładałam, że będę dzisiaj pisać o naszym salonie,
żeby już wciąż nie o tych habździach i trawskach. Zdjęcia nie miały mieć w tle
igliwia, czy wątpliwej urody cegły, ale nie da się! Duży pokój wciąż
zrobiony tylko do połowy i jeszcze sporo pracy przede mną. Kuchnia jak była
niedokończona tak i jest dalej, z tym że teraz doszedł jeszcze bałagan
przetworowy. Do tego z wiewióry płynnie przeszłam w żółwia i ruszam się niczym
przysłowiowa mucha w smole. Dobrze, że parę dni temu wysprzątałam dworną stronę domu, bo przynajmniej to mam z głowy. W takim razie przedstawiam
fotorelację z mojego tarasiku kuchennego, o którym już wcześniej wspominałam o tutaj.
Moja natura wiewióry znowu się odezwała, więc lecę wykorzystać sytuacje, żeby znowu nie włączył mi się jakiś żółw czy mucha, albo inny ślimar.
P.S. Dziękuje Wszystkim za komentarze. O wiele przyjemniej jest mi na tej pipidówce z Wami :)
Ale Wy macie widoki. Zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńDzisiaj skończyłam robić sok z czarnego bzu i dżem z niego ;)
Buziaki
K.
Muszę koniecznie podkraść przepisy bo w naszych lasach jest tyle czarnego bzu, że aż żal patrzeć jak się marnuje.
UsuńFakt, łapiemy co się da i pakujemy w słoiki, tak żeby wystarczyło do przednówka;-)
OdpowiedzUsuńPiękne to Twoje nawłociowe pole z lasem w tle (a i bukiecik nawłociowy na stoliku przyuważyłam;-)
Miłego przetwarzania zdobyczy. I udanego weekendu.
Buziaki.
Pole nawłociowe było zdecydowanie większe, ale sukcesywnie je ogałacam z tych roślinek. Nowi goście = nowa nawłociowa dekoracja ;)
Usuńhahaha no wiewióra ;P brakuje mi rudych włosów a może jestem odmiana czarno niebieska nie wiem pomyślę ;) ha nie jesteś sama na moim zadupiu masakroza jest dookoła lasy i Niemcy nie wiem co gorsze ;) zakupy mega małe takie wręcz delikatne ;) heheh buzia
OdpowiedzUsuńja również coś pozostawiłam Tobie na blogu ...kiss sobotni
UsuńDziękuję za zaproszenie - przyjęłam, obejrzałam i tak bardzo spodobało mi się to Twoje miejsce, że postanowiłam przyznać Ci wyróżnienie - do odbioru u mnie :)
OdpowiedzUsuńOOOO!!!! Baaaardzo dziękuje dziewczyny!! Super, to moje pierwsze wyróżnienia :) Jestem dumna jak paw :]
OdpowiedzUsuń