poniedziałek, 27 lipca 2015

Żeglarska rodzinka.

 
Ci co obserwują mnie na Facebooku i Instagramie zauważyli zapewne, że tematy żeglarskie nie są mi obce. Natomiast Ci co znają mnie osobiście wiedzą, że jeszcze osiem lat temu nie wiedziałam nic na temat tego sportu. Ale cóż... jeśli wszedłeś między wrony (a raczej kaczki ;)) musisz krakać jak i one...


Siedem lat temu zakochałam się do upadłego w moim cudownym małżonku i tym samym, chcąc czy nie, wkroczyłam do rodziny żeglarskiej.
Pierwsza moja wyprawa łódką była delikatnie mówiąc ekstremalna. Maciej zabrał mnie w rejs naszpikowany przechyłami podczas których garnki fruwały po całej kajucie, listwa moczyła się prawie cały czas, a my przyklejeni do burty i zaparci nogami ledwo utrzymywaliśmy pion.
Byłam zachwycona! Wiatr rozwiewał mi włosy, zewsząd otaczały mnie cuuuudooowne widoki, mój przystojny mężczyzna szalał na pokładzie. No żyć nie umierać :) Jednak moje zachwycenie to pikuś w porównaniu z tym jak bardzo oczarowany był mój chłopak (w sensie obecny mąż). Dotychczasowe towarzyszki nie były za szczęśliwe kiedy przechyły miotały nimi po całej łódce, a tutaj trafiła się taka niepozorna mała istotka, która z błogim wyrazem twarzy wytrzymuje ekstremalne wodne szaleństwo.
W czasie, kiedy on tak sobie dumał ja chłonęłam piękne widoki i cudowny zapach bryzy, a w moim małym móżdżku nawet przez moment nie pojawiła się myśl, że ta łódka może się przewrócić!!! A okazuje się że może! :/
 
Jak się pewnie domyślacie moja błoga nieświadomość nie trwała długo. Bardzo szybko zostałam zarzucona fascynującymi ale tragicznymi historiami wypadków na wodzie. Czar prysł :(
Pomimo moich szczerych chęci już nigdy nie odważyłam się na takie żeglarskie ekstremum jak za pierwszym razem, czego ogromnie mi żal :(
Mój mąż to świetny żeglarz. Nigdy też nie wypływamy kiedy jest nawet małe prawdopodobieństwo burzy, a co najważniejsze łódka którą posiada ma świetny balast i jeszcze nigdy nie zaliczyła tzw. "grzyba" (czyli wywrotki). Pomimo tych wszystkich informacji i zapewnień ze strony całej rodziny, że nic nam nie grozi, mam ogromnego pietra kiedy żaglem zaczyna szarpać porwisty wiatr. Szkoda, bo cudowne uczucie, które towarzyszyło mi podczas pierwszego rejsu pamiętam do dziś!
Mam nadzieję, że kiedyś przełamie strach i będę mogła bardziej ekstremalnie dzielić hobby ze swoim Maciusiem :)
Jednak wszystko ma swoje plusy i minusy. Dzięki spokojniejszym rejsom mogę Wam zaserwować nieporuszone fotki ;)
Macham do Was moi drodzy z dziobu naszej żaglówki.
Papa :) Jutro czeka was coś bardziej przyziemnego i nareszcie... wnętrzarskiego ;)
Wasza NiezapominATKA

6 komentarzy:

  1. Pozazdrościć takiej rodziny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie, wspaniale i niezapomniane chwile na polskich jeziorach:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia !
    Mnie też żeglowanie nie jest straszne i też za sprawą Ślubnego!
    My pływamy po morzach ( jeziora tylko okazjonalnie), teraz już z racji wieku na dłuższe wypady preferujemy większe jachty :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ahoj załogo :) Udanego pokonywania szerokich i wąskich wód :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam:) bo szaleństwa wodne, to jednak nie dla mnie. Lubię czuć twardy grunt pod nogami:) a moją domena, jak i mojego męża sa góry;).
    Zdjęcia śliczne wiec sobie jeszcze poogladam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No i po co Cię nastraszyli takimi historiami?! Mam nadzieję, że jednak się przełamiesz i znów poszalejecie razem :)

    OdpowiedzUsuń

Polub mnie