Witam Wszystkich cierpliwych Podczytywaczy :) Mój ostatni wpis był
niezwykle sprinterski ;) dlatego tym razem postaram się Was nie zawieść.
Zdjęć mam masę, ale ilość i jakość tekstu niestety zależy tylko od dobrej woli Anielki... :)
Bohaterką dzisiejszego postu jest drewniana kuchenka. Marzenie o jej wyprodukowaniu zrodziło się w mojej głowie zeszłej zimy jednak jak to często bywa, brak czasu odsuwał realizację projektu z miesiąca na miesiąc aż w końcu przyszła kolejna Gwiazdka, a wraz z nią pomysł na nowo zalśnił w mojej głowie. Już chyba na tyle znacie mego męża, że nie zdziwi Was fakt, że M. po prezentacji mojego artystycznego planu (wraz z licznymi inspiracjami internetowymi) rzekł: "Za mało masz pracy, żeby wymyślać sobie kolejną robotę?!" następnie poszedł skąd przyszedł :/ Oczywiście takie zachowanie zadziałało na mnie jak przysłowiowa "płachta na byka" więc jak tylko zamknęły się za nim drzwi walecznym krokiem i z hasłem na ustach: "Teraz albo nigdy" wtargnęłam do garażu. Sprzętów wyrzynająco-zbijająco-skręcająco-klejących mamy pełną gamę, natomiast z szafkami do przeróbki ostatnio jest u nas krucho (zapewne dlatego, że większość mebli zdołałam już przetworzyć ;)). Do dyspozycji pozostał mi nocny stolik (który wydawał mi się za mały) i stara ikeowska komoda, która przeszła trzy rodziny zanim trafiła do naszej graciarni. Ze względu na odpowiednie gabaryty wybrałam opcję numer dwa. Trochę szlifowania, sporo szpachla do drewna, resztki kafelków, jedna płyta ze sklejki, debiutancka przygoda z wyrzynarką (nie wiedziałam, że to takie zrywne stworzenie), biała farba i parę dób z wiórami we włosach i bielą za paznokciami- to przepis na drewnianą kuchenkę z odzysku :)
Na szczęście długo nie musiałam walczyć sama. Mąż mój ukochany kiedy zobaczył akt II w którym główną role obok mnie grała wyrzynarka (a patrząc na to kto kogo prowadził, to chyba jednak ja byłam postacią poboczną...) skapitulował :) Tak więc prezent poszedł również na konto "Wspaniałego tatusia" ;)
Po podstawowej obróbce komody przyszedł czas na najprzyjemniejszą część aktu twórczego,czyli ozdabianie. Większość dodatków wygrzebałam z czeluści naszych szaf, oczywiście oprócz garnków, których nie toczyłam sama z blachy, tylko zakupiłam w Ikei jako nówki-sztuki :)
Urszulka jest zachwycona prezentem, a my wraz z nią, bo dzięki nowemu mebelkowi mamy więcej czasu dla siebie ;) Zdradzę Wam, że żyję nadzieją, że dzięki temu sprzętowi moje starsze dziecię (a za nim kolejne) przyuczy się do roli nadwornej kucharki i będzie mnie wyręczać w codziennym gotowaniu obiadów. Oczywiście w czasie kiedy Ulka będzie pichcić ja będę pisać nowe posty ;)
Na końcu chciałam wszystkim serdecznie podziekować, za życzenia które od Was otrzymałam i za to, że pomimo moich rzadkich wpisów zaglądacie do mnie, to jest bardzo miłe i motywuje mnie do tworzenia kolejnych postów :) Pomimo fizycznych braków na arenie blogowej, chce powiedzieć, że
duchowo jestem wciąż online. Co dzień, a nawet (w związku z nieuniknionymi karmieniami nocnymi ;) ) również co noc, myślę co by tu Wam ciekawego napisać. Wprawdzie dużo z tej mojej duchowej obecności nie wynika :/ bo nowych postów wciąż jak na lekarstwo, ale obiecuje będzie lepiej. Nelka jest coraz starsza i coraz większa (oj tak! ma półtora miesiąca, a nosi śpioszki, które Ulce zakładałam w 3, a nawet 4 miesiącu!!!). Sprężynka robi postępy w nauce Zabawy w Pojedynkę m.in. dzięki najnowszej kuchence ;)
Szykuje się, że w 2014 roku będę miała więcej czasu dla siebie, czyli i dla Was :) Taka perspektywa cieszy mnie ogromnie, bo niebezpiecznie zaczęło dopadać mnie depresyjne uczucie, że jako jednostka zanikam całkowicie :(
Ściskam Was jeszcze świątecznie i do przeczytania !